O MNIE

Kiedy Sz. zakładał mi ten blog, miał ze mnie piramidalną bekę. I słusznie. Sama nie wiem, który raz zaczynam. Nic na to nie poradzę, bo, jak powiedział Kobuszewski w Czterdziestolatku: „panie, jak ja kocham tę naftę!”

Co mogę o sobie powiedzieć?

Po studiach i trzech latach pracy w różnych działach promocji, trafiłam do redakcji Deon.pl. Pracuję tam jako redaktorka portalu, wydawca strony i dziennikarka. Zaczynam to, co chciałam robić od zawsze.

W 2019 roku wydałam debiutancką książkę pt. Pełnymi garściami.

Mam niewiarygodne szczęście. Do ludzi.

Bo na przykład w gimnazjum była pani M., najbardziej kreatywna polonistka, jaką widział świat. Wiecie, co działo się po lekcjach w szkole na naszym końcu świata, na trasie między Lublinem a Warszawą? Było już pusto, skończyły się wszystkie SKS-y i lekcje wyrównawcze, a my na korytarzu na pierwszym piętrze ćwiczyliśmy kolejne sceny do corocznego spektaklu. I nic w tym nie było z zadęcia smętnych chłopaczków i Robina Williamsa ze Stowarzyszenia umarłych poetów, nie, to nie był styl, którego ona nas uczyła. Patos z góry przegrywał z absurdalnym scenariuszem, z ironią, doskonałą zabawą.

Potem poszłam do liceum i znów poznałam najbardziej kreatywną polonistkę, jaką widział świat. Sorka Bebe, słodki Jezu. Napisano o niej już bardzo dużo i słusznie. Jedyna nauczycielka, z którą esemesowaliśmy w środku nocy z jakiejś dzikiej imprezy. Z nią była też kawa w środowe poranki, martini na wycieczce szkolnej, Niepokonani jako dzwonek (który przed MWD przerywał lekcję mniej więcej co parę minut) i dużo, dużo reportażu. Smutne jest tylko to, że gdy przypominam sobie tamte trzy lata, najbardziej czuję, że zmarnowałam strasznie dużo czasu przez głupią niewiarę w siebie. Dzieci, nie róbcie tego w domu.

Mogłabym napisać o wielu osobach, zacząć wymieniać ich inicjały i opisywać, kim dla mnie są. Mam niesamowite szczęście do ludzi. I to jest duża część „o mnie”.

A poza tym? Jestem wysoko wrażliwcem. Znam na pamięć Przyjaciół (oraz parę innych filmów i seriali). Szaleję na punkcie ładnych zeszytów (najlepsze są te gładkie, na drugim miejscu – kropki). Najprzyjemniejszy stan skupienia to Kraków jesienią, w swetrze, z kawą, papieroskiem i fantastycznym uczuciem, które pojawia się jesienią – że pomysły znowu podrosły, kłębią się i domagają opisania. Największa życiowa porażka – nie byłam na koncercie Fismolla. Za to nadal czekam na list z Hogwartu.

I może na początek tyle wystarczy.